07.09.2012 23:30
Veni, vidi, vici
07.07.2012r. Rano budzi mnie Monika, jest po ósmej, pierwsze Jej słowa informują mnie, iż jest ładna pogoda i żebym próbował po raz kolejny dotrzeć nad morze. Ospały, nie do końca świadomy co się dzieje wyglądam przez okno, wcale nie jest tak pięknie, jest zwyczajnie, szaro, pochmurno. Jednak jestem pozytywnie nastawiony, ważne, że mam czas na którego brak tak narzekam. Przed wyruszeniem w moją wyprawę mam jednak bojowe zadanie polegające na kupieniu kilku warzyw. Wrzucam na siebie byle jakie ciuchy, myje facjate i ruszam na pobliski ryneczek z warzywami. Dziesięć minut później jestem z powrotem, czeka na mnie ciepła kawa i kanapki. Wrzucam coś na żołądek, popijam kawke, skręcam fajki. Mniej optymistyczny moment przychodzi gdy zaczynam się ubierać, bluza i „cywilne” spodnie wyschły, tego też się spodziewałem, jednak tekstylne spodnie motocyklowe, kurtka i skórzane rękawice są wciąż mokre. Pocieszam się jednak faktem, że przy mojej przełajowej prędkości liczącej 80km/h powinno szybko wyschnąć. Ubrany w przemoczone po wczorajszej trasie ubrania wychodzę z domu. Do garażu mam kilka kroków, otwieram drzwi, Arszon stoi tak jak zostawiłem go poprzedniego dnia. Moją jednak szybko przyciąga zerdzewiały łańcuch, smaruję go regularnie, specjalistycznym psikiem. Producent deklaruje, iż nadaje się on do użytkowania na szosie jak i w terenie i jest wodoodporny, jednak 130mil w ciągłym ulewnym deszczu zrobiły swoje, łańcuch przez noc przybrał rudawy kolor. Sprawdzam stan oleju, jest w porządku, łańcuch psikam psikiem, tym samym który miał być „wodoszczelny”. Cały mój bagaż, (prócz kiełbasy i kanapek) został w kufrze to też „pakowanie” załatwione. Wyprowadzam Bestię z garażu, odpalam silnik, zapalił jak zwykle, od dotknięcia. Nie dziwi mi to.
Pierwszy przystanek robie na lokalnym Shell’u. Tankuje do pełna ( Shell V-Power Racine, nie żebym myślał aby dało mi jakąś dodatkową moc, po prostu wierzę, że jest to trochę lepszej jakości paliwo) po pokonaniu poprzedniego dnia 130 mil jest to 4 litry. Dalej tą samą drogą co dzień wcześniej, kieruje się na Bridgnorth, następnie na Shrewsbury. Podążając coraz dalej na zachód mam wrażenie, że szare niebo robi się coraz ciemniejsze. Zaczynam się trochę bać, po przeżyciach z poprzedniego dnia, nie mam ochoty na następną przejażdżkę w deszczu. Mijają kolejne mile a moje ubranie wciąż nie wyschło. Dojeżdżam do Welshpool gdy zaczyna padać deszcz. W tym momencie totalnie się załamuje, nie mogę uwierzyć, że znowu mi się to zdarzyło, czy nie jest mi dane zobaczyć morze po raz kolejny? Dramat. Przejeżdżam przez Weleshpool i zatrzymuje się na tym samym parkingu co tego feralnego piątku w który tak okropnie przemokłem. Telefon do domu, informuję o mojej sytuacji. Jestem w tym samym miejscu co w piątek, zaczęło padać. Monika mówi, żebym wracał, widocznie coś nie tak z tym wyjazdem. Zrobię jeszcze pare mil na zachód, informuje, jeśli nie przestanie padać, wracam. Jadę na zachód, kolejne zakręty, kolejne mile „przearszonione”, raz pada a za chwile już nie.
&n bsp; Pokonuje kolejne mile, na horyzoncie widzę pięknie wznoszące się góry, a nad nimi światełko nadziei na powodzenie mojej wyprawy, miedzy szaro-ciemnymi chmurami widać skrawki błękitnego nieba. Uśmiech widnieje na mej twarzy. U podnóża gór wita mnie znak ostrzegawczy, nachylenie stoku wynosi 14%. Do tej pory najbardziej stromy podjazd jaki szturmowałem Bestią wynosił 10%, ten fakt sprawia, że cieszę się jeszcze bardziej. Odkręcam mocniej manetkę aby podejść do tego podjazdu z rozpędu, na 5 biegu jednak Arszon traci impet, redukcja na czwórkę, nadal traci impet, redukuje na 3, teraz już musi być dobrze. Obroty trzymam na 5 tyś i w ten sposób wspinam się na sam szczyt. Na szczycie znajduje się parking, zatrzymuję się tam i podziwiam piękne widoki, dla takich właśnie widoków tu przyjechałem, robie kilka zdjęć po czym ruszam dalej,
&n bsp; Kieruję się na Dolgellau, następnie na cel mojej podróży, Barmouth. Dopiero miedzy Dolgallau a Barmouth spotykam pierwszych motocyklistów, wszyscy mnie pozdrawiają to też odwdzięczam się tym samym. Barmouth jest typowo turystycznym miasteczkiem, jest naprawdę bardzo ładnie. Ja jednak nie przyjechałem tu podziwiać lokalną architekturę a zobaczyć wymarzone morze. Po chwili jadę już drogą wzdłuż plaży, zatrzymuję się na chwile robię zdjęcie, po czym zaczynam rozglądać się za ustronnym miejscem na rozpalenie grilla. Miejsce to znalazłem dopiero gdy skończyła mi się droga. W pobliży siedziała tylko para starych hipisów, uznałem, iż nie będą raczej dokuczliwi to też tu postanawiam rozpalić grilla.
&n bsp; Grilując, susze rękawice które wciąż nie wyschły rozkładając je na kamieniach. Kiełbaski się grilują, ja zachwycam się widokami, szumem morza, nie ma jednak zbyt dużo czasu, przede mną 150 mil drogi to też po jedzeniu pakuje manele, grilla gasze w morzu śmieci do śmietnika i w drogę. Wyjeżdżam z Barmouth kierując się na północ, wszystko zgodnie z pierwotnym planem. Jadę drogą wzdłuż morza, jest dość wąska, jadę powoli podziwiając widoki, myślę co czeka mnie dalej, czy 125cc marki Honda podoła dalszej trasie. Po drodze mijam znajdujący się po mojej prawej zamek na dość dużym wzniesieniu. Szybka przykminka – nawracam, musze go obejrzeć. Tutaj znowu znak ostrzegawczy, nachylenie stoku wynosi 25%.... Masakra! Wzniesienie to pokonuje na pierwszym biegu, obroty 5tyś, ostre zakręty, ludzie łażą, środkiem drogi. Nachodzą mnie obawy że silnik się przegrzeje, jednak nie mija 2 min jak jestem na szczycie. Arszon parkuje naprzeciwko 2 innych motocykli, jeden z nich to Triumph Tiger, drugiego nie rozpoznaje. Obok na ławce siedzą właściciele, pytam czy mogę zostawić tak motor, wracam za godzinę, zgadzają się. Podekscytowany zamkiem ruszam zwiedzać.
Zamek obiegam dość szybko, martwię się o czas, chcę wrócić przez zmrokiem do domu, a przede mną jeszcze spory kawałek drogi. Z murów rozciągają się piękne widoki. Jestem w głębokim szoku.
Po 40 minutach jestem już na dole, zajmuje ławkę obok motocyklistów od triumph’a i drugiego, nieznanego mi motocykla. Popijam lukozadę, myśląc o moim następnym celu podróży. Jeden z baikerów siedzących ławkę po mojej prawej rzuca „Panie, gdzie dalej tą Bestią dujesz?”, odpowiadam, że następny cel mojej podróży to jezioro Balla, następnie do domu. Życzą szerokiej drogi, odpowiadam tym samym, odpalam Arszona, ruszamy dalej. Następnie kieruję się na wschód, wszystko zgodnie z planem, za plecami pozostawiam piękne góry, trochę szkoda że tak mało czasu mam, chętnie został bym na noc, pobrykał po okolicy.
Po pokonaniu około 30 mil docieram do jeziora Bala, nawet nie wiem czy ono tak się nazywa, tak wyczytałem na mapach, kolega wspominał mi o tym miejscu używając właśnie takiej nazwy to też tak zostało. Motocykl zostawiam na parkingu i kieruje się w kierunku plaży, przede mną rozciąga się ogromna tafla wody, a dookoła niej góry. Przypominało mi to zalew Soliński. Mieszkając w Polsce bywałem tam z rodzicami kilka razy do roku, poczułem się trochę jak w „domu”. Spędziłem w tym miejscu około godziny. Leżałem po prostu i podziwiałem widoki, obserwowałem ludzi, popijałem cole.
Wszystko co dobre szybko się kończy, trzeba siadać jechać dalej, pokonywać kolejne mile. Zostało mi jeszcze objechanie jeziora dokoła, tu też przydała się nawigacja, nie mogłem odnaleźć dróg które biegły by dookoła, po kilku próbach na własną rękę sięgnąłem po nawigacje. Ten etap podróży nie był zbytnio zachwycający, nic ciekawego nie zobaczyłem, drogi też nie były zbyt ciekawe, wszędzie pełno ludzi. Ruszam dalej na wschód, w kierunku A5, dalszy: plan kierunek Shrewsbury i drogami które już dobrze znam do domu. Mijam lekkie sempertyny, oczom moim ukazuje się widok, który zapamiętam na bardzo długo, takie rzeczy widziałem wcześniej gdzieś na national geographic. Droga szutrowa, z prawej strony wzniesienie pokryte trawami, z lewej piękne widoki, zdjęcia niestety tego nie oddają ale było to coś niesamowitego, zupełnie innego niż w Bieszczadach. Na szutrowej nawierzchni Arszonowe opony spisują się bardzo słabo, co nie dziwi. Taki stan rzeczy trwa kilkanaście mil, kolejne zakręty, moim oczom ukazuje się zupełnie inny widok. Droga położona jest nad doliną i tu zupełnie inny krajobraz, wszystko jest zielone, a jeszcze niedawno góry pokrywała żółta trawa.
&n bsp; Droga prowadzi mnie w dół ku dolinie.
Tu po raz kolejny przydaje się nawigacja, w lokalnych wioskach tracę orientację, mylę zjazd, nie mam pojęcia gdzie jestem. Głos w słuchawce mówi co dalej, prawo, lewo, dojeżdżam do A5. Stąd wiem co dalej, na Shrewsbury, Bridgnorth, znajome okolice.
Do domu docieram po godzinie 19, jestem bardzo zmęczony, czuję też okropny niedosyt, przejechałem to wszystko i wróciłem do domu. Miałem ochotę na więcej, jechać dalej i dalej, przespać się gdziekolwiek i dalej jechać. Motocykl nie duży, a jednak drzemie w nim dusza turysty, a może to ja ją mu nadałem…? Licznik skasowałem pod garażem gdy wyjeżdżałem rano, na tą chwile wskazuje 258 mil, jestem zadowolony z siebie jak i ze swojego Arszonu. To wspaniały motocykl.
&n bsp; W domu witam się z dziećmi i partnerką, otwieram butelkę wina, oglądamy razem zdjęcia, opowiadam jak minęła droga, co widziałem, co przeżyłem.
&n bsp; Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku pojadę na Walie raz jeszcze, już mam trase, mam plan, wystarczy tylko znaleźć czas na którego brak tak narzekam.
Komentarze : 4
Takie życie, najważniejsze żeby z każdej pojeżdżawki wrócić całym.
LwG!
Znam to uczucie niedosytu, mam to po każdej pojeżdżawce... Ale co zrobić, takie życie.
LwG.
Dzięki za link, dobre kawałki do kontemplacji, nie tylko po nawiniętych setkach mil ;)
POZDRAWIAM!
Zazdroszczę pustych ścieżek. Ten drugi to chyba też Triumph model Sprint GT. Dla spragnionych wyciszenia i kontemplacji po nawiniętych setkach mil: http://www.youtube.com/watch?v=edPEBB6VjRQ&feature=related
Kategorie
- Emigranci (2)
- Na wesoło (656)
- O moim motocyklu (4)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (1)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)